Scena muzyczna w Liverpoolu buzuje od lat 60tych; skupiamy się na tym co "nowe", o THE BEATLES i starych, bardzo dobrych wykonawcach pamiętamy (i piszemy gdzie indziej).
Tym czasem... jedziemy zgodnie z porządkiem alfabetycznym:
AYSTAR
Ojojo, na początek... wszystkie odcienie szarości szemranych dzielnic Liverpoolu, Wavertree lub Toxteth. Jednoosobowy projekt. Jegomość za wszystko odpowiedzialny wykonuje coś co dalekie jest od mojej muzycznej percepcji jak stąd na Madagaskar.
Przygotujcie się na mixy, re-mixy, hip-hopowo-rapowate rytmy i rymy. Mówiąc szczerze, jedynie co mogę powiedzieć na temat Aystar to fakt, że dość oryginalnie to w całości brzmi. Specyficzny, "scauski" akcent w ciągu rapowanych wersów wychodzi dość wyjątkowo. Nic poza tym, reszta to szablon i sztampa, z jednej strony biedota i brudne ulice z drugiej skóra, feta, zioło, pitbule, drogie samochody, bla bla bla... not for me ;-)
***
BROTHERS OF MINE
Pięcioosobowy zespół nastawiony na lekkie, skoczne melodie, zdecydowanie dla zwolenników mało skomplikowanego pop indie rocka. Muzyka ma być łatwa w odbiorze, która nie przeszkadza, nie męczy, a powoduje ogólne zadowolenie. Takie wydaje się być przesłanie Brothers of Mine.
Jak każdy (no może nie zawsze), młody i początkujący zespół, również Brothers of Mine mają swoje wzorce. Ich twórczość oscyluje w ramach gatunkowych wypracowanych przez Sunset Sons, Kings of Leon czy tez Mumford and Sons. Jeśli te nazwy mówią wam coś więcej, rekomendacji nie potrzeba. Brothers of Mine tworzy w rejonach muzyki popularnej ocierającej się aspiracjami raczej o pop rockowy mainstream niż underground.
***
CABEZUDOS
Tight pants :-) Pan wokalista zespołu z pewnością będzie miał wzięcie wśród dziewiczej części publiczności. Niegrzeczny słodziak z charyzmą, pewnie wrodzoną lub nabytą, lecz wartą nadania szlifu. Maniera wokalna frontmana gdzieś z pogranicza Bon Jovi czy INXS, czyli całkiem nieźle, choć ciągle pamiętać należy, że w muzyce wygląd nie jest wcale najważniejszy. Emisja głosu i artykulacja to sztuka sama w sobie, tutaj nie można schować się za rogiem lub pójść na skróty.
Cabezudos pomimo stosunkowo niewielkiego stażu scenicznego poczynia sobie wyjątkowo dobrze. Ich, momentami psychodelicznie odjechany i eksperymentalny indie rock, znakomicie wpisuje się w undergroundowo - hipsterską pop kulturę.
Na liverpoolskim podwórku (Baltic Triangle) mają już dość ugruntowaną pozycją, a stąd blisko do... a to się okaże gdzie. Muzyka zespołu niczym potrawa, może zostać schrzaniona, spieprzona, przesolona lub co gorsza przesłodzona. Oczywiście może być również odwrotnie, odpowiednie składniki dobrane stosownie do okazji mogą stworzyć mistrzowskie danie... muzyczne oczywiście. Good luck lads ;-)
***
CIRCA WAVES
Heloł, heloł ;-) Indie Rock osadzony w latach 90 ponownie, momentami a'la The Cure tylko oczywiście (bez obrazy dla Roberta Smitha i spółki) nie takie wykręcone i pieprznięte, hehehe...
Tutaj zdecydowanie jest więcej słońca w muzyce; Circa Waves mają dość charakterystyczne, pewnie liverpoolskie podejście do tematu, widać to choćby w teledysku zespołu Fire That Burns, duży dystans i jajo. Jeśli kapela decyduje się na taki obraz do piosenki, świadczy o tym, że po prostu dobrze się bawią "having fun and laugh" ;-)
Z tego zobaczyłem i usłyszałem, zdecydowanie Circa Waves jest tworem z dużym kopem i potencjałem, zmierzającym w strefę okupowaną przez takie bandy jak The Killers czy Arctic Monkeys. Jak dla mnie, póki co, ze wszystkich dotychczas poznanych, młodo-falowych zespołów z Liverpoolu, z pewnością zasługuje na dłuższą chwilę uwagi. Fajnie przy ich muzyce się podskakuje i tupie nogą, tudzież wyjątkowo dobrze trze się na tarce soczyste buraki ;-)
***
CLEAN CUT KID
Co my tu mamy? Na moje ucho to takie nowoczesne połączenie grania w stylu Fleetwood Mac czy też Simple Red, bardzo słodkie, miękkie, melodyjne, lekkie, Pop rockowe, miłe, skoczne granie. Nie moje "cup of tea"; frontman (gitarzysta) o wyglądzie hipsterskiego drwala śpiewa niczym w boys bandzie, a jeśli tak?... to jest to takie "lovely", że aż mdli... Może się jednak podobać, ale dla mnie osobiście jest za bardzo "polished", ugrzecznione. Kto wie, kto wie? Może mają to coś, co się nazywa "wow factor"?
Teledysków na Youtubie Clean Cut Kid wrzuca całlkiem sporo, więc interes się kręci, good luck guys:-)
***
COLUMBIA
Nie trzeba być geniuszem ani "odkrywać Ameryki" aby domyśleć się co było zapłonem pomysłu przybrania nazwy zespołu (Columbia - utwór Oasis z płyty "Definitely Maybe"). COLUMBIA buduje swoje dźwięki wyrastając z twórczości gigantów pokroju : OASIS, The Beatles, Rolling Stones, czy The Stone Roses.
Łobuzerski wizerunek i styl śpiewania wokalisty Columbii, aż nadto przypomina manierę sceniczną Liama Gallaghera. Można i tak, choć zbyt oryginalne to to nie jest. Tak czy inaczej Columbia robi może niewielki, ale zawsze krok do przodu - w poszukiwaniu własnej tożsamości. Żaden zespół nie chce być wpakowany przez krytyków i słuchaczy do muzycznej szuflady, choćby nie wiem jak przestronnej i wygodnej.
Póki co, jest dobrze, zapotrzebowanie na Columbię przerosło oczekiwania członków grupy, choć wcale nie były male od samego początku - " We are five Scousers, We want it all! We're Not here to take part, We're here to take over!". Szczęście szczęściem ale o swoje trzeba zawalczyć, odpowiednią pewnością siebie i determinacją.
***
ELEANOR NELLY
Dziewczyna z gitarą byłaby niezłą parą? Kto wie?
W czasach kiedy śpiewać każdy może, trochę lepiej lub trochę gorzej a najłatwiejszą choć pewnie nie pozbawioną stresu drogą jest casting do jednego z wielu programów telewizyjnych, produkujących sezonowe gwiazdy i gwiazdeczki, wszystko się może zdarzyć.
Eleonor Kelly wybrała inna drogę, trochę "old fashioned" (staroświecka, tradycyjna). Może tak miało być? Muzyka Eleanor Nelly nieco trąci myszką, dziewczyna wykonuje bowiem w zdecydowanej większości bardzo nastrojowe akustyczne, gitarowe ballady.
Ciekawy, mocny, wciąż dziewczęcy głos (18 lat), Eleanor szlifuje bez wątpienia posiadany talent, komponując i wykonując swoje własne piosenki. Na jej szczęście, jej starania zostały zauważone przez przedstawicieli dość kultowej w Anglii firmy DECCA (Rolling Stones, Rod Steward, firmy znanej między innymi z odrzucenia podpisania kontraktu płytowego dla The Beatles, w 1962 roku DECCA uzasadniła swą decyzję " Guitar groups are on the way out" - historyczny błąd).
Kto wie może tym razem, Decca Records miało "nosa", wydawnictwo to całkiem sprawnie poczyniła sobie na rynku folk czy też country music, do których to zwolenników, Eleanor Nelly będzie trafiać zdecydowanie bez zbytecznej, plastikowej, ekstrawaganckiej czy też złudnie błyskotliwej i kolorowej promocji.
Ciąg dalszy nastąpi :-)