Red Rum Club, zespół z Liverpoolu, miasta The Beatles.
Od czasów kiedy fantastyczna czwórka (Fab Four) John, Paul, Geroge i Ringo opuścili na dobre okolice rzeki Mersey, minęły dziesięciolecia, ale duch i pamięć o chłopakach z "sasiedztwa" tutaj nie umarł. Zyje nadal w podobnych do the Cavern mniej lub bardziej podziemnych klubach muzycznych. W Liverpoolu, mieście portowym, kolejne zespoły pojawiaja się i znikaja niczym nadchodzące i odchodzące, wzmożone fale... przypływy i odpływy.
To tutaj, pomijając kultową scenę Merseybeat z lat 60'tych minionego wieku, działały bandy, które pozostawiły trwały ślad w świadomości sluchaczy na dłużej, ba są w niej dalej (Elvis Costello, Dead or Alive, The Farm, OMD, Frankie Goes to Hollywood, Anathema).
Muzyczna scena Liverpoolu żyje dalej, ma sie bardzo dobrze; pojawiają się kolejne zespoły, takie, które nie ścigają się w poszukiwaniu zaginionego, sonicznego, świetego Graala. Po prostu, bazują na tym co jest i było, czyli bogatym dziedzictwie pra-muzycznych Przodków.
Proszę nie spieszyć się z wyciąganiem wniosków, nie ma tu nic archaicznego, cuchnacego naftaliną czy stęchlizną, co to to nie. Młode zespoły powstające tu i ówdzie, czerpiące z wielkiej muzycznej płytoteki dodają swe przysłowiowe trzy grosze, te najcenniejsze srebrniki, młodość , werwę i witalność. Nikt dziś nie oczekuje od weteranów rock'n'rolla miłych dla zmysłów słuchowych, piosenek o miłości. Takie nuty powstają tylko wtedy kiedy są prawdziwe,nie wymyślone, nie wymuszone i dopracowane w laboratorium studyjnych magików. To właśnie dla tego wspaniale wciąz i wciąż słucha się The Beatles z ich pierwszego okresu.
Tak, zdadza się, nikt tego nie podważy ale, ale ...o czym tu miało być, aha no tak. W dobie miałko-plastikowych pop-kulturowo podobnych tworów, wylansowanych jedynie dla podbicia koniunktury i nabicia kiesy show-biznesowym magnatom pojawiają się samorodki. Powstają zespoły, twory nieokrzesane aczkolwiek takie, które od pierwszego wejrzenia (usłyszenia) zapadają głeboko, bardzo głeboko...na długo, być może na zawsze? Tego nie wie się nigdy.